Za przeładowanie samochodu powinni z automatu odpowiadać załadowcy, a nie kierowcy ani tym bardziej przewoźnicy - postuluje Franciszek Wiszniak z Ornety w województwie warmińsko-mazurskim, transportowiec z kilkudziesięcioletnim stażem.
Pan Franciszek skontaktował się z nami po tym, jak wyczytał w AMT, że niedawno zmienione przepisy umożliwiają teraz inspektorom transportu drogowego wgląd w dokumentację nie tylko firm przewoźniczych, lecz także tych zlecających przewozy. Chodzi o to, aby wychwytywać i karać przypadki narzucania transportowcom takich terminów dostaw, które zmuszają do przekraczania czasu pracy, skracania odpoczynków itp.
- Dobry pomysł, tak trzymać! - komentuje weteran transportu. - Ale należałoby jeszcze wprowadzić przepis, który umożliwi karanie firm załadowczych przeładowujących samochody. To się dzieje nagminnie. Oni są zainteresowani, żeby za przewóz zapłacić jak najmniej, więc przeładowują i każą jechać najkrótszymi drogami. Jakby co, za nic nie odpowiadają. Koszty ponosi przewoźnik, bo nie dość, że szybciej zużywa mu się pojazd, niszczą resory i ogumienie, to do tego na niego spadają horrendalne kary w przypadku przyłapania przeładowanego wozu na drodze przez Inspekcję Transportu Drogowego. W dodatku kierowca często nawet nie wie, że go przeładowali. Gdyby osoba odpowiedzialna za załadunek też była pociągana do odpowiedzialności, takich przypadków by nie było, bo też by się pilnowali.
18 tysięcy złotych za stówę!
Postanowiliśmy przyjrzeć się sprawie. Kary rzeczywiście są duże. Niedawno 40-tonową wywrotkę jednego z naszych czytelników inspekcja przyłapała w centrum stolicy. Samochód przewoził tłuczeń z wagonów kolejowych na bocznicy do odbiorcy oddalonego o 8 km od torów. Auto było przeważone o 5 ton, bo ważyło w sumie 45 t. - Niestety, na załadowcę winy zwalić się nie da. Jest kryty. Po załadowaniu kierowcy formalnie niby jeździli na wagę. To była fikcja, bo nie było możliwości rozładunku i zrzucenia tych 5 ton, no ale waga była. Szofer zaryzykował, pojechał. Inaczej stanęłaby robota. Myślał, że mu się uda. Kosztowało to mnie, choć nie miałem z tym nic wspólnego, 18 tysięcy złotych - relacjonuje pan Grzegorz, właściciel firmy przewozowej.
Zaprzecza, by mógł mieć interes w przeważeniu wozu. Twierdzi, że na tych pięciu dodatkowych tonach, gdyby przeskok przez miasto się udał, zarobiłby pewnie nie więcej niż 100 zł.
Uwaga: drogi są różne!
Inspektorzy transportu drogowego przyznają, że przeważanie aut, zwłaszcza przewożących materiały sypkie, jest w Polsce nagminne. Mimo że na rynku są już pojazdy wyposażone w czujniki dopuszczalnych nacisków na poszczególne osie, to na drogach to wciąż jeszcze rzadkość. Wagi w firmach załadowczych też są, ale nie wszędzie.
W efekcie dochodzi do tak drastycznych sytuacji, jak podczas jednej z kontroli w Gdańsku jesienią 2007 roku. Na 12 zatrzymanych wywrotek aż 11 było przeważonych.
- Chodzi nie tylko o przekroczenia maksymalnej dopuszczalnej ładowności, zapisanej w dowodzie rejestracyjnym wozu - zaznacza Małgorzata Mikołajczyk, naczelnik Wydziału Inspekcji WITD w Gdańsku. - Ważny jest też status drogi, którą pojazd się poruszał. U nas na większości dróg wojewódzkich i powiatowych dopuszczalny nacisk jednej osi wynosi 8 ton, a na krajowych 10 lub 11,5 tony. Niestety, z moich obserwacji wynika, że świadomość, iż drogi mają różne statusy, jest wśród przewoźników i kierowców niewielka. Wielu patrzy tylko w dowód rejestracyjny, jaką pojazd ma DMC i uważa tylko na to, aby nie przekroczyć tego parametru.
Zjawisko nasila się według pani naczelnik tym bardziej, że przewoźnicy coraz częściej wyposażają się w największe zestawy, ściągane przez firmy importowe z innych krajów. - Proszę zwrócić uwagę na głębokość skrzyń ładunkowych niektórych samochodów. Po prostu nie są dostosowane do naszych dróg. To pojazdy robocze do jazdy w żwirowniach, a nie po drogach publicznych. Tymczasem, jak ktoś u nas kupi takie auto, chce maksymalnie wykorzystywać jego możliwości. Wiele budów, do których dowożą materiał, realizowanych jest jednak nie przy drogach krajowych, gdzie dopuszczalne są większe naciski, lecz przy drogach bocznych. Niektórzy przez to faktycznie wpadają w tarapaty finansowe, bo kary są surowe.
Na skróty
Czy można karać załadowujących? Okazuje się, że taka możliwość istnieje już teraz. Ale, jak podkreślają w ITD, w takim przypadku winę załadowującego trzeba udowodnić.
Nie jest to łatwe. Jako pod tym względem typowy przykład pani naczelnik inspekcji z WITD w Gdańsku przytacza przypadek kierowcy ciężarówki załadowanej butelkami wody mineralnej. Kontrola ITD zatrzymała go na jednej z pomorskich dróg wojewódzkich. Nacisk osi był większy niż dopuszczalne tam 8 ton. Wszczęto postępowanie.
- Kierowca też podnosił, że to wina załadowującego - relacjonuje funkcjonariuszka.
- Faktycznie jednak przekroczenia były powyżej ośmiu, ale poniżej 10 ton nacisku. Czyli tak, jakby ktoś załadował ten pojazd specjalnie do jazdy po drodze krajowej, gdzie tyle właśnie wynosi maksymalny dopuszczalny nacisk. Okazało się, że trasa była wytyczona właśnie po drodze krajowej, lecz szofer prawdopodobnie postanowił pojechać na skróty, żeby zaoszczędzić na paliwie i został przyłapany. Tak się dzieje, gdy po drodze załatwia się inne sprawy.
Nadzór z rozsądku
Kierowca, w przypadku stwierdzenia przeważenia auta, karany jest mandatem na podstawie art. 61. Prawa o ruchu drogowym określającego, że ładunek nie może powodować przekroczenia dopuszczalnej masy całkowitej pojazdu lub jego dopuszczalnej ładowności. Płaci 500 zł lub - przy zbiegu kilku wykroczeń - maksymalnie 1.000 zł. Najpoważniejsze konsekwencje spadają na przewoźnika, właściciela pojazdu. Najniższa kara dla niego, wymierzana w postępowaniu administracyjnym na podstawie ustawy o drogach publicznych, to 300 zł. Może jednak wynieść kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
- De facto kierowca powinien więc być przy załadunku i nadzorować, czy został wykonany prawidłowo, bo potem zwykle odpowiada za to on i jego szef - wyjaśnia funkcjonariuszka Inspekcji Transportu Drogowego z Gdańska.
- Nie ma wprawdzie przepisu zobowiązującego go do takiego nadzoru, ale kierowca powinien to robić we własnym interesie.
Kary chodzą parami?
Jak wyjaśnił nam Michał Pierzchała, naczelnik Wydziału Inspekcji WITD w Krakowie, z prawnego punktu widzenia możliwość karania "nadawców, załadowców lub spedytorów ładunku" daje artykuł 13 G, ustęp "1b" Ustawy o drogach publicznych. Mówi on, że kary za przeładowanie pojazdu nakłada się na "podmiot wykonujący przejazd" oraz właśnie na nadawcę, załadowcę lub spedytora, "jeżeli okoliczności sprawy i dowody jednoznacznie wskazują, że podmiot ten miał wpływ lub godził się" na naruszenie przepisu.
Problem w tym, że taka konstrukcja artykułu powoduje, iż za przeważenie auta przewoźnik karany jest zawsze. Nawet wtedy, gdy udowodni się winę załadowcy. - W takich przypadkach prowadzimy dwa równoległe postępowania i wymierzamy dwie równoległe kary, obie w tej samej wysokości - wyjaśnił naczelnik.
Z informacji uzyskanych od M. Pierzchały wynika, że postępowania przeciwko załadowcom to rzadkość. Na kilkaset postępowań w Krakowie prowadzone są obecnie takie tylko trzy.